Wtorek, 23 kwietnia 2024 r. 
REKLAMA

Święta na morzu

Data publikacji: 2015-12-23 15:02
Ostatnia aktualizacja: 2015-12-23 15:02
Święta na morzu
 
NA polskich statkach, z polskimi załogami święta Bożego Narodzenia to czas szczególny. Marynarze, przebywając z dala od swoich bliskich, starają się choć trochę przybliżyć atmosferę panującą w rodzinnych domach. Jest choinka, są tradycyjne potrawy, czasem prezenty. Nieco inaczej bywa na obcych statkach i z międzynarodową załogą.

W dniu Wigilii centralny punkt na polskim statku stanowi kuchnia, gdzie kucharz wraz ze stewardem dokładają starań, aby marynarzom nie brakowało tego, co spożywaliby w swoich domach.

– Tradycyjnie na statkowym wigilijnym stole – tego dnia wspólnym, przykrytym w jednej mesie – znaleźć możemy 12 potraw – mówi Krzysztof Gogol, rzecznik Polskiej Żeglugi Morskiej. – Jest m.in. barszcz z uszkami czy kapusta z grzybami. Nie może zabraknąć ryb, chociaż raczej nie karpia, którego próżno szukać w sklepach rybnych za granicą. Są tradycyjne polskie ciasta, wypieczone w statkowym piecu: sernik, makowiec czy drożdżowe.

W mesie stoi choinka, najczęściej sztuczna, która jest na stałym wyposażeniu każdego ze statków PŻM. Marynarze po swojemu przystrajają też do świąt swoje kabiny.

Kolację wigilijną rozpoczyna zazwyczaj o godz. 17 czasu statkowego kapitan. A potem, tak jak w kraju, wszyscy się dzielą opłatkiem i składają sobie życzenia. Późnym wieczorem każdy z marynarzy zaszywa się w swojej kabinie i stara się połączyć ze swoimi bliskimi za pośrednictwem telefonu komórkowego.

– Na statkach PŻM jest obecnie internet satelitarny, więc życzenia składać sobie można również za pomocą sieci, z dowolnej części globu – podkreśla K. Gogol.

Statki odwiedzane są przez duszpasterzy ludzi morza z takich organizacji jak Stella Maris czy The Mission to Seafarers, którzy przychodzą z drobnymi podarunkami. Misje te pomagają również w transporcie do kościołów, jeśli jest na to czas, gdy statek stoi w porcie.

– W Nowym Orleanie dostawaliśmy prezenty od misji katolickich i domów marynarza – wspomina kapitan żeglugi wielkiej i śródlądowej Włodzimierz Grycner. – Kobiety robią tam dla marynarzy czapki, rękawiczki itp. Na statkach dobrych obcych armatorów również były prezenty pod choinkę. Przykładowo, u jednego z niemieckich załoga szeregowa dostała nieprzemakalne kurtki w kolorze niebieskim, a oficerowie – czerwone. Zdarzały się też bonusy.

Wigilia na polskich statkach, jak dodaje kapitan, bywała smutna.

– Załoga szybko uciekała z mesy do kabin, żeby tam w samotności myślami łączyć się z rodziną – mówi. – Kiedyś radio było jedynym środkiem łączności i nie można było sobie intymnie porozmawiać. Czekaliśmy godzinami na połączenie. Potem głównie krzyczało się w słuchawkę: Halo! Odbiór! Ważne było tylko to, że tam na lądzie wszystko jest porządku. Chociaż w przypadku problemów żony o nich nie mówiły, żeby nie martwić marynarzy, którzy i tak mieli ciężko w samotności. Teraz są połączenia internetowe i można się poczuć na Wigilii prawie jak w domu.

Gdy Włodzimierz Grycner pływał jako pierwszy oficer na obcych statkach z wielonarodowymi załogami, widział jak święta organizują inni kapitanowie.

– Anglik postawił nam wszystkim po piwie, a filipiński kucharz wniósł na stół jedną niewielką rybę – opowiada. – Potem kapitan podziękował kucharzowi za piękne święta. 
Na dodatek okazało się, że załoga filipińsko-gilbertowska co sobotę się biła. Kiedyś wpadłem do mesy, a tam mały Filipińczyk wymachując krzesłem bronił się przed potężnymi Gilbertami z równikowych wysp Pacyfiku. Rozgoniłem ich i poleciałem zameldować o tym kapitanowi. A ten zdenerwowany krzyknął, bym więcej tego nie robił, bo mnie zabiją.

Kiedy sam został kapitanem, organizował święta zgodnie z polską tradycją.

– Organizowałem też wszystkie święta dla międzynarodowej załogi – zaznacza. – Zdarzały się załogi mieszane, np. Filipińczycy i Polacy – i tu nie było problemu, bo większość była katolicka. Filipińczycy łowili ryby, byli specjalistami w tej dziedzinie, dlatego mieliśmy zawsze w lodówkach cały zapas ryb i innych owoców morza. Zwykle święta były bogate i wesołe. Filipińczycy grali na gitarach, śpiewali i tańczyli, polscy oficerowie włączali się wtedy do śpiewów i załoga się integrowała. 



Najtrudniejsze były obchody świąt Bożego Narodzenia w przypadku załóg mieszanych, np. polsko-chińsko-muzułmańsko-ukraińskich. 


– Pływałem z takimi załogami przez somalijskie wody, gdzie grasowali terroryści – wspomina kapitan. – Załogę szeregową stanowili muzułmańscy mieszkańcy Malediwów, też potencjalni terroryści. Jak ich przekonać, że jesteśmy jednym zespołem i wspólnie mamy się bronić? Moją metodą na zjednoczenie załogi było organizowanie wszystkich świąt obchodzonych przez jej członków – i tych muzułmańskich, i chińskich, ukraińskich i polskich. Na naszej Wigilii podkreślałem, że razem pracujemy, dbamy o statek, armatora i siebie. Dlatego też razem będziemy się bronić przed terrorystami. Potem tłumaczyłem, na czym polega nasza religia i składając sobie życzenia dzieliliśmy się wszyscy opłatkiem. Podobnie celebrowaliśmy święta innych narodowości, co cementowało załogę. My śpiewaliśmy kolędy, Chińczycy pieśni patriotyczne, a muzułmanie coś tam zawodzili. Chief mechanik z Ukrainy poprosił mnie o opłatek, bo chciał go zawieźć do domu i pokazać rodzinie. Zdziwiłem się, że u nich nie ma tego zwyczaju.

Kapitan dobrze wspomina święta Bożego Narodzenia obchodzone wspólnie z Chińczykami.


– Złożyli mi życzenia na laurkach z moim zdjęciem, po chińsku – opowiada. – Były też napisane na ścianie w mesie. Przetłumaczył mi je pierwszy oficer. Okazało się, że to piękny, mający pięć tysięcy lat poemat, znany w całych Chinach. Podzieliliśmy się opłatkiem, pośpiewaliśmy kolędy, a potem Chińczycy dali popis, śpiewając pieśni rewolucyjne. Potraw było wiele, gdyż chiński kucharz błysnął wyjątkowymi talentami. Wybijały się w zestawie trzy wielkie arbuzy z owocowym koktajlem, na których wyrzeźbił sceny z chińskich waz. Wyglądały więc, jakby powstały za czasów dynastii Ming. Kucharz zaprezentował też swój poemat, który potem poleciłem umieścić na szocie. Atmosfera była przyjacielska i załoga stała się sobie bliższa. ©℗

Elżbieta KUBOWSKA

Fot. Grzegorz WIERZBICKI

Na zdjęciu: Wigilijna kolacja na pokładzie 
„Demarest Tide”, statku obsługującego platformy wiertnicze.